Szajka Ziobry

Kolejna afera PiS-u tym razem obnaża całą istotę tej władzy. Kłamstwo, podłość, obłuda, nienawiść, opakowane w patriotyczne i religijne piękne hasła i puste szlachetnie brzmiące obietnice. Wszystko podporządkowane jednemu celowi typowemu dla każdej dyktatury – za wszelką cenę otrzymać władzę, zniszczyć przeciwników, raz zdobytej władzy nigdy i za żadną cenę nie oddać. Dokładnie tak samo postępowali komuniści przynajmniej przez pierwsze 40 lat swoich ponurych rządów.

To jest szajka, mafijne państwo, grupa przestępcza. W ministerstwie sprawiedliwości, jaka piękna godna Orwella nazwa oraz wśród sędziów związanych z pisowskim reżimem działała grupa z najbardziej znanym i chyba będącym przywódcą bo wygląda na to, że on jest „hersztem” p. Piebiakiem w roli głównej.

Grupa ta przez ponad rok wykorzystując żonę jednego z sędziów neoKRS zorganizowała i prowadziła w internecie i reżimowych mediach akcję zniesławiania, szkalowania, opluwania i dyskredytowania osób (głównie sędziów) nie zgadzających się na demolowanie i uzależnianie od PiS-u wymiaru sprawiedliwości.

Osoba znana jak „Emi”, „Mała-Emi” (Emilia S) dostawała z ministerstwa sprawiedliwości dane wrażliwe dotyczące nieślubnych dzieci, alimentów, romansów, rozwodów, problemów zdrowotnych, alkoholowych, finansowych, wypadków samochodowych, spraw intymnych itp. które następnie zamieszczała w internecie i które trafiały do reżimowych mediów, stając się istotnym elementem walki z przeciwnikami pisowskiej polityki polegającej na niszczeniu niezależnego wymiaru sprawiedliwości. Trzeba być idiotą, aby uwierzyć, że Ziobro nie miał pojęcia o tej akcji, bo sam p. Piebiak pisze do „Emi” – „Przekaże Szefowi, niech też się ucieszy”. Tym „Szefem” może być tylko p. Ziobro, no bo kto?

W niezależnych od PiS-u mediach jest wiele informacji jak wyglądały wpisy, za którymi stała grupa Piebiaka i innych, w jakim stylu i jakim językiem ci rycerze dobrej zmiany mówili i pisali: „..alimenciarz z Justicii. Trzeba mu ostro doj…ć”, „O tym wyroku nikt nie słyszał. Upiekło mu się mendzie”, „Patałach Tuleya jest jak clown w cyrku. To leszcz masochista i degenerat moralny”, „Czerski ścieku” to o Jarosławie Kurskim Naczelnym „Gazety Wyborczej”, „Proponuję akcję wysyłania pocztówek z hasłem Wypierdalaj” (to o prof. Małgorzacie Gersdorf). To jest język i poziom żulów, a nie sędziów demokratycznej Polski. I co może szczególnie nikczemne to zupełna pogarda dla bohaterów walki i męczeństwa ludzi antykomunistycznego podziemia jak Danuta Śledzikówna i kpt. Witold Pilecki, do których porównywali się tchórze opluwający z ukrycia porządnych ludzi.

Media wymieniają nazwiska osób związanych z wyżej wymienioną grupa: Przemysław Radzik, Michał Lasota, Dariusz Drajewicz, Jarosław Dudzicz, Maciej Nawacki, Konrad Wytrykowski, Arkadiusz Cichocki, Ireneusz Wiliczkiewicz, Rafał Stasikowski, Dariusz Kliś. Są to bądź sędziowie neoKRS, bądź ludzie pełniący wysokie funkcje w wymiarze sprawiedliwości pisowskiej Polski. Piebiak stał się twarzą dobrej zmiany w wymiarze sprawiedliwości, czyli walki z niezależnymi sędziami, ale nie bardzo wierzę w jego dobrą wolę kiedykolwiek. Miałem wątpliwą przyjemność poznać tego pana, gdy był sędzią w moim procesie z „Gazetą Polską”, która porównała mnie do Goebbelsa zamieszczając zdjęcie „małego doktora” i moje obok siebie jako dwóch podobnych zbrodniarzy.

Wygrałem przed sądem I instancji, a w apelacji p. Piebiak przyznał całkowitą rację „Gazecie Polskiej” to znaczy, że porównanie mnie do Goebbelsa jest w porządku, i chyba wszystkie możliwe kary zasądził przeciwko mnie. Pomyślałem sobie – co za pisowska kreatura nie wiedząc, że będzie jednym z wykonawców pisowskiej polityki wprowadzania odrażającego reżimu. Oglądając go na trybunie jak przemawiał w imieniu „rządu” p. Morawieckiego zawsze widziałem go w todze i z orłem jak przyznaje rację „Gazecie Polskiej” temu czcigodnemu organowi.

Oczywiście dymisja Piebiaka niczego nie kończy, konieczne jest wyrzucenie z polityki demokratycznej Polski Ziobry, Świączkowskiego, Wąsika, Kamińskiego i wszystkich odpowiedzialnych za niszczenie demokracji bo niezależne sądy są obok wolnych mediów i wolnych wyborów filarem demokracji.

Opluwanie przeciwników politycznych i ludzi, którzy nie popierają reżimu przy pomocy środków jakimi dysponuje państwo, używanie prokuratury, podsłuchów, informacji zgromadzonych przez służby specjalne, wykorzystywanie wymiaru sprawiedliwości i mediów do szkalowania i niszczenia ludzi to działanie typowe dla dyktatur.

To opanowane przez pisowców CBA i prokuratury aresztują, gdy jest to politycznie wygodne ludzi związanych z opozycją, ujawniają spreparowane materiały z podsłuchów i śledztwa, a reżimowe media organizują akcje zniesławiające i korzystają z możliwości policyjnego państwa.

Szkalowanie, zniesławiania i kampania oszczerstw, anonimy pogróżki i zastraszanie były stałymi elementami , na których opierała się władza komunistów. Na tym samym opiera się też pisowska władza nad Polską. Mam nadzieję, że do czasu.

„To dowódcy, ja byłam tylko żołnierzem. Ich słowo było święte” – mówi nam Emilia Szmydt, znana dziś w całej Polsce jako Mała Emi. Rozpętała wielką aferę polityczną i zniknęła. Jesteśmy pierwszą redakcją, której zgodziła się udzielić wywiadu.

„Nie wiem kiedy, ale bardzo szybko z relacji czysto służbowych przeszliśmy do wyznań i rozmów intymnych – opowiada Emi o swoim romansie z sędzią Arkadiuszem Cichockim – Obiecał mi opiekę i ochronę – co by się nie działo, a potem zostawił mnie samą z tym bagnem”.

Na początku 2019 roku Emi wrzuciła do sieci zdjęcie nagiego sędziego Cichockiego.

„Usunęłam to zdjęcie po około 20 minutach, bo to była pomyłka. Potworny błąd, horror, który popełniłam z rozpaczy, poczucia, że stoję pod ścianą, że wszyscy mnie najpierw wykorzystali, a jak przyszło tylko mnie za to płacić – to mnie zdradzili” – tłumaczy OKO.press.

Ujawnienie tego romansu i zawód miłosny, jaki przeżyła Emi, wysadziły w powietrze grupę Kasta.

Poniżej cały wywiad Bianki Mikołajewskiej z Emilią Szmydt.

Bianka Mikołajewska, OKO.press: Pani Emilio, co się z panią dzieje od ujawnienia afery nazywanej przez niektórych EmiGate? Rozpętała pani burzę i zniknęła.

Mała Emi, czyli Emilia Szmydt: Nie mogę napisać, gdzie jestem, z kim i kto mi pomaga. Chodzi o bezpieczeństwo tych ludzi i moje. Mogę powiedzieć jednak, że najwięcej wsparcia dostaję od rodziców i swoich prawników.

Co czuje pani, widząc co się dzieje? Że ujawnione przez panią informacje wywołały ogólnopolską aferę, dymisję wiceministra Piebiaka?

Prawda wychodzi na jaw i to jest najważniejsze. Zawsze najważniejsza była Polska i jej dobro, zmiany na lepsze.

A hejt pod pani adresem? Oświadczenie męża, który podważa pani wiarygodność sugerując, że jest pani niezrównoważona?

Hejt był, jest i będzie. Zniosłam wiele w życiu, zniosę i to. Co do wypowiedzi mojego męża – to zaskakujące słowa ze strony ojca, który zostawiał ze mną swoje dzieci [z poprzedniego związku – przyp. red.]

Współpracowała pani z grupą sędziów związanych z „dobrą zmianą” i pracowników Ministerstwa Sprawiedliwości, którzy zbierali materiały, by kompromitować niezależnych sędziów. Wymieniali się informacjami na grupie Kasta, utworzonej na WhatsApp. Od kiedy pani z nimi współdziałała?

Zaczęło się około 2016 roku, gdy współpracować zaczął z nimi mój mąż [sędzia Tomasz Szmydt, obecnie pracuje w Krajowej Radzie Sądownictwa – przyp. red]. Dzięki pomocy Macieja Mitery [obecnie rzecznik KRS – przyp. red.] Tomek dostał wtedy przedłużenie delegacji w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zorganizował spotkanie z Kubą Iwańcem, pracownikiem ministerstwa i prawą ręką Łukasza Piebiaka. Rozmawialiśmy, jak wykorzystać moje konto na Twitterze, o nienajgorszym zasięgu, do działań na rzecz ministerstwa, KRS i nowych sędziów. Chciałam pomóc, by mój mąż awansował i miał w końcu przyjaciół.

Pani mąż był członkiem grupy Kasta. W jakim okresie do niej należał?

Trudno określić to dokładnie. Wydaje mi się, że należał do niej od końca 2016 albo od początku 2017 roku.

Pani była kiedykolwiek członkiem tej grupy?

Nie. Nigdy.

Na zlecenie osób z tej grupy, rozpowszechniała pani dostarczane przez nich materiały oczerniające sędziów i sama zbierała pani informacje, które mogłyby ich zdyskredytować. Z kim uzgadniała pani cele kolejnych akcji i kto je akceptował?

Albo sama szukałam pomysłów i haków, by dostać pochwałę, albo temat był z Kasty, od Kuby Iwańca, mojego męża lub Arkadiusza Cichockiego.

Jak pani ocenia, ilu sędziów dotyczyły informacje, które pani rozpowszechniała?

Nie wiem, nie pamiętam.

Rozsyłała pani informacje, które miały skompromitować sędziów Piotra Gąciarka, Krystiana Markiewicza i innych. Hejtowała pani na Twitterze sędziego Waldemara Żurka i znów wielu, wielu innych. Najaktywniej w 2018 roku, w okresie protestów przeciwko zamachowi rządzących na Sąd NajwyższyZ której „akcji” była pani najbardziej dumna?

Byłam dumna z każdej akcji i każdego wpisu. Wierzyłam w to, co robię. Czułam, że robię dobrze i że robię to dla dobrych ludzi.

Naiwnie wpatrzona w autorytety, zakompleksiona i potrzebująca uwagi, szczególnie ze strony męża.

Odczuwała pani satysfakcję z tego, że miała pani kontakty wśród ludzi z obozu władzy i mediów? Wiedząc, że pani praca podoba się wysoko postawionym osobom, na przykład wiceministrowi Piebiakowi?

To dowódcy, ja byłam tylko żołnierzem. Ich słowo było święte.

Często w internetowych rozmowach z panią, ludzie z Kasty wspominali, że uczestniczycie w walce, że bronicie Polski. Pani nazywała samą siebie „żołnierzem”, czekała na „rozkazy”. Padały historyczne odniesienia  – do Inki, AK, tzw. żołnierzy wyklętych. W prezencie od wiceministra i innych otrzymała pani rzeźbę husarza z tabliczką: „Mała Emi, zachowałaś się jak trzeba!” To nawiązanie do Inki, która przed śmiercią wysłała z więzienia gryps: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Czy traktowała to pani serio?

Chciałam by tak było. Jednak znając siebie – wiedziałam, że tak nie jest i nigdy nie będzie.

Jak nigdy nie będzie? Nie jest pani Inką?

Czy jestem Inką? Nie jestem – choć jest moją Bohaterką [to Emi przy autoryzacji wprowadziła zapis z wielkiej litery – przyp. red.]

Nie myślała Pani, że po prostu manipulują panią i grają na patriotycznych pobudkach?

Czy mną manipulowano? Tak. Czy wtedy tak myślałam? Nie.

Początkowo działania, które miała pani podejmować w mediach społecznościowych uzgadniał z panią Jakub Iwaniec. Był niejako pani „opiekunem” ze strony Kasty. W połowie 2018 roku pokłóciliście się o informacje dotyczące jednego z sędziów, które ujawniła pani w mediach społecznościowych, a zdaniem Iwańca nie powinna była ujawniać. Wtedy pani „opiekunem” ze strony Kasty został sędzia Cichocki?

Ponieważ moje relacje z Jakubem Iwańcem nigdy nie były idealne, zażądałam od Łukasza Piebiaka zmiany „przewodnika” z Kuby na Arkadiusza Cichockiego, z którym już miałam bliższe relacje – ale tylko wirtualne.

A jak pani poznała Cichockiego?

Sędzia Cichocki należał do grupy Kasta. Gdy nie radził sobie z problemami, chłopcy z Kasty poprosili mnie lub zasugerowali, bym wsparła go rozmową i kobiecym instynktem, tak jak wcześniej zrobiłam to z innym sędzią. Zaczęliśmy rozmawiać, potem pisać do siebie. Skarżył się na zło, brak przyjaciół. W pewnym momencie zaczęłam zwierzać się i ja. Z moim mężem wówczas był lekki kryzys, wynikający z jego pracy – ale o tym nie chcę mówić. Potem na spotkaniu towarzyskim sędziów poznałam Cichockiego osobiście. To on był darczyńcą figurki husarza [prezent dla Emi od Kasty – red.], kwiatów i pieniędzy na prezenty dla mnie [część screenów wpłat ujawnił ostatnio „Fakt” – przyp. red.].

Większość screenów z rozmów Kasty ma pani od sędziego Cichockiego – bo powtórzmy: sama nie była pani członkiem tej grupy. To te materiały, które ujawnił Onet i które wysadziły Kastę w powietrze. Dlaczego sędzia Cichocki wysyłał pani te screeny? Robił to na bieżąco?

Nie wiem czemu je wysyłał. Robił to raczej na bieżąco, ale czasem z opóźnieniem. Miałam też dostęp do wszystkich rozmów dzięki mężowi, który pozwalał mi czytać, co piszą chłopaki. Nie wiem, czy dziś sędzia Cichocki zbiera „haki”, ale zawsze wszystko zabezpieczał i skrinował.

Jak oceniała pani to, że sędzia Cichocki – który w rozmowach z panią narzekał na wyobcowanie w środowisku sędziów – zbiera materiały, które miały zniszczyć kariery jego kolegów?

Nie będę oceniać czegoś, o czym nie mam pojęcia.

Kiedy pani relacje z sędzią Cichockim przekształciły się z tych „służbowych”, związanych z organizowaniem hejtu w towarzyskie, a potem uczuciowe?

Nie wiem kiedy, ale bardzo

szybko z relacji czysto służbowych przeszliśmy do wyznań i rozmów intymnych. Choć dochodziło do tego tylko w internecie.

Kto zabiegał o zmianę charakteru tych relacji – pani czy sędzia Cichocki?

Chyba na zmianę. Każde się bało, ale naciskającym był bardziej sędzia Arkadiusz Cichocki. Ja próbowałam się wycofać z tego romansu.

Jesienią 2018 roku o pani relacjach z Cichockim dowiedział się pani mąż. Jak do tego doszło? Czy w tym samym czasie dowiedziała się również o tym żona Cichockiego?

Przez wyrzuty sumienia udostępniłam mężowi rozmowy z Arkadiuszem Cichockim. Jego żona dowiedziała się znacznie później. Napisała mi wtedy, że chodzi z mężem do kościoła i się za mnie modli.

Jak wyglądała sytuacja po tym, jak mąż dowiedział się o relacjach z Cichockim?

Sytuacja w domu była tragiczna. Ciągłe kłótnie, wyzwiska, na zmianę z czułością i propozycjami zgody. Ale to sprawa rodzinna, nie chcę o tym za dużo mówić. Efekt był taki, że ja z psem, a dokładnie suczką, zostałyśmy wyrzucone z mieszkania. Mąż zmienił zamki wejściowe, nie dał mi nowych kluczy. Dał mi 50 zł. Nie miałam pracy, pieniędzy.

Wkrótce potem – w grudniu 2018 roku, twitterowicz Andrzej G. ujawnił tożsamość Małej Emi. Napisał, że hejterka Emi jest żoną sędziego Tomasza Szmydta.

Zaczęłam się wtedy bać. Nie o siebie, ale o męża i jego karierę oraz osoby, które bardzo kochałam – czyli rodziców.

Po ujawnieniu pani tożsamości, osoby które wcześniej oczerniała pani lub hejtowała na Twitterze mogły zacząć panią ścigać. Tak zrobił sędzia Piotr Gąciarek, który wytoczył pani sprawę cywilną. Czuła pani, że pętla się zaciska?

Nie. Czułam że moje życie dobiega końca.

Czy – wtedy – po ujawnieniu romansu z Cichockim, współpracowała pani jeszcze z ludźmi z grupy Kasta?

Współpraca jeszcze trochę trwała, ale nie było to długo.

Czy zwracała się pani o pomoc do nich?  

Prosiłam, by chronili mojego męża, jednocześnie nie pozwalając mu mnie skrzywdzić.

Prosiła pani o pomoc sędziego Cichockiego? Jak reagował?

Tak, kilkunastokrotnie. Nie było odpowiedzi na prośby o pomoc i wsparcie.

Na początku 2019 roku wrzuciła pani do sieci zdjęcie nagiego sędziego Cichockiego. Dlaczego pani to zrobiła?

Usunęłam to zdjęcie po ok. 20 minutach, bo to była pomyłka. Potworny błąd, horror, który popełniłam z rozpaczy, poczucia, że stoję pod ścianą, że wszyscy mnie najpierw wykorzystali, a jak przyszło tylko mnie za to płacić – to mnie zdradzili.

Sędzia Cichocki obiecał mi opiekę i ochronę – co by się nie działo, a potem zostawił mnie samą z tym bagnem.

Po ujawnieniu zdjęcia, sędzia Cichocki zrezygnował z funkcji prezesa Sądu Okręgowego w Gliwicach. Złożył do prokuratury zawiadomienie, że jest przez panią nękany. Doszły nowe kłopoty prawne.

Prokuratura z policją wpadła mi do domu i zabrała cały sprzęt – wszystko z nośnikami pamięci.

O pomoc zwróciła się pani wówczas do sędziego, który także miał być celem akcji Kasty i na którego wspólnie z sędzią Cichockim zbieraliście obciążające materiały. Dlaczego do niego?

Tylko ten sędzia ze mną porozmawiał. Nie wiem czemu akurat trafiło na niego, może tak miało być.

Nie obawiała się pani, że po tym, co pani robiła, sędzia nie będzie chciał pomóc?

Obawiałam się, ale zawsze trzeba mieć nadzieję.

Sędzia skontaktował panią z dzisiejszymi pani pełnomocnikami. Czy postawiono pani jakieś warunki udzielenia pomocy?

Nie. Żadnych warunków.

Z czego obecnie się pani utrzymuje?

Utrzymują mnie moi rodzice, którzy pomimo wszystko wierzą, że będą jeszcze ze mnie dumni. Choć są chorzy i mają swoje problemy, wspierają mnie.

Czy wierzy dziś pani w „dobrą zmianę” w sądach?

Nie wierzę w dobrą zmianę w wymiarze sprawiedliwości.

O czym pani dziś marzy?

Chciałabym by zwyciężyła prawda, a Polska była Polską.

Dodaj komentarz