Za PiSem i Kaczyńskim ciągnie się tren śmierci

#SilniRazem

Pogram Koalicji Obywatelskiej czytaj tutaj >>>

Dziennikarze „Newsweeka” informują o specyficznych działaniach ministra. Ma on podobno zbierać haki na najważniejszych polityków „dobrej zmiany”, premiera Mateusz Morawieckiego, a także na przedstawicieli demokratycznej opozycji.

Wpływy „Mario” Kamińskiego wzrosły po tym, gdy doprowadził on do zdymisjonowania ministra Jarosława Zielińskiego. Kamiński – tym samym – objął władzę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Silna pozycja polityka, jak informuje „Newsweek”, nie podoba się samemu… Mateuszowi Morawieckiemu. Premier ma podobno zabiegać u Kaczyńskiego o ukrócenie działań „Mario”.

Morawiecki chciał się pozbyć Kamińskiego, bo na niego też zbiera haki” – przyznał w rozmowie z periodykiem jeden z polityków prawicy. „Mario” ma interesować się prywatyzacją Ciechu, w którą zamieszani byli przedstawiciele domu maklerskiego BZ WBK (ówczesnym prezesem zarządu banku był Morawiecki).

Tygodnik podaje, że na prawicy uformował się swoisty triumwirat; wchodzą do niego Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński. Politycy mają decydować o niemal wszystkich decyzjach obozu Zjednoczonej Prawicy, odsuwając na dalszy plan pozostałych działaczy.

Internauci wskazują, że działalności Kamińskiego może obawiać się nawet prezes Kaczyński. „Co jak dokopie się do brudów Jarka z czasów PC?” – zapytał retorycznie jeden z komentujących, przypominając niewyjaśnione do dziś działania Kaczyńskiego z pierwszej połowy lat 90. Jeszcze inni skojarzyli tę sytuację z czasami komunistycznymi: „Niech się Kaczor nie cieszy. Światło (Józef – przyp. red., chodzi o b. funkcjonariusza komunistycznych służb, który wyjawił najgłębiej skrywane tajemnice stalinowskiej PRL) też zbierał haki na wszystkich, ale najgrubszą teczkę miał u niego Bierut”, „Ma haki jak Beria, niech zacznie ich używać, to tak samo skończy”, „Czegoś takiego jak pisopaci to nawet Orwell sobie nie wyobrażał”. Czyżby w partii szykował się kolejny rozłam?

„Listy śmierci” to film dokumentalny Andrzeja Dziedzica. Powstał za prywatne pieniądze Autora, w odruchu serca. Pokazuje jak potworna jest ta władza i ile złego może wyrządzić niewinnym obywatelom. To trzeba zobaczyć! – napisał Andrzej Rozenek.

Chodzi o sprawę tzw. ustawy represyjnej, uchwalonej przez PiS, która stosuje odpowiedzialność zbiorową wobec funkcjonariuszy i pracowników instytucji z okresu PRL i odbiera im prawo do godziwej emerytury. W ten sposób tysiące ludzi pozbawiono środków do godnego życia – bez prawa do sądu, bez możliwości skutecznego odwołania.

Wiele osób po otrzymaniu listu z decyzją od IPN zmarło – na zawał, na udar lub popełniło samobójstwo. O tym wszystkim jest właśnie dokument Andrzeja Dziedzica.

„Są uzasadnione podejrzenia, że 16 grudnia 2016 roku, w wyniku prowokacji, poza salą parlamentarną, w sali kolumnowej uchwalono ustawę wprowadzającą do prawa „odpowiedzialność zbiorową”. Odbyło się to w ukryciu przed opinią publiczną, czyli bez udziału dziennikarzy oraz bez wolnego dostępu opozycji sejmowej. Efektem tak uchwalonej ustawy, jest karanie wielu tysięcy niewinnych ludzi, którym odebrano środki do życia. Liczba ofiar śmiertelnych ustawy ciągle rośnie. Powstaje pytanie, wszyscy ci, którzy uczestniczyli w procesie przepychania tej ustawy, zdają sobie sprawę z tego co uczynili ludziom i że w przyszłości może to być ocenione przez historyków, jako zbrodnia sejmowa?” – napisał autor filmu.

Kaczyńskiego czeka sąd historii, a będzie on pod zarzutem zaprzaniec, musimy tego miejscowego Janukowycza wykopać od władzy. A potem go posadzić. Za zło, które wykreował, zapłacą nawet następne pokolenia. Zło zawsze jest banalne i tworzone przez ludzi małych, przeciętnych, lichych intelektualnie, właśnie takich, jak Kaczyński.

Kmicic z chesterfieldem

„Chodzi o to, żeby chwycić kraj za mordę. To jest plan, który przedstawia PiS”

Do takiego komentarza Romana Giertycha skłonił m.in. jeden z punktów programu PiS. Jeśli partia Kaczyńskiego wygra wybory, zamierza złożyć w Sejmie „wniosek o zmianę treści art. 105 ust. 2-3 a także ust. 5 Konstytucji RP w ten sposób, iż poseł lub senator będzie mógł być pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a także zatrzymany lub aresztowany, decyzją podjętą na wniosek Prokuratora Generalnego, skierowany do Sądu Najwyższego”.

Zdaniem Giertycha, chodzi tu o „zastraszanie”. – „Jasnym jest, że jeżeli parlamentarzysta będzie wiedział, że od decyzji politycznej zależy jego wolność, to zawsze będzie się wycofywał, będzie się bał. Taka jest cecha immunitetu, że ma zagwarantować pewną niezależność i brak strachu po stronie parlamentarzystów” – stwierdził w TVN24.

Zwrócił uwagę na zapis, że wniosek od Prokuratora Generalnego miałby trafiać do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, która utworzona została na mocy pisowskiej ustawy. – „Jeżeli mamy…

View original post 1 796 słów więcej

 

Dodaj komentarz